Z natury raczej nie jestem osobą przesadnie ekspresyjną, a już na pewno mało co i rzadko kiedy cokolwiek wprawia mnie w prawdziwy zachwyt lub chociaż zmusza do przyznania, że ktoś lub coś jest kapitalne albo co najmniej dobre. Znacznie częściej zdarza mi się wyrażać zdziwienie, że jakaś rzecz, która w mojej ocenie jest co najwyżej pośledniego sortu, cieszy się popularnością nieproporcjonalną do jej jakości. Jak widać gen polskości dość głęboko zadomowił się w moim DNA.
Wspominam o tym, ponieważ nie raz i nie dwa na marginesie moich tekstów podwieszanych na tej stronie rzucałem uwagi, które w sposób niedwuznaczny sugerowały moją niechęć od WordPressa, choć nie wiem, czy chciałbym, żeby mój stosunek do tego hegemona wśród CMS-ów był właśnie tak odbierany. Dlatego napiszę teraz coś, co może być odebrane jako herezja w kontekście wcześniej poczynionych przez mnie uwagach na temat WordPressa. Otóż uważam – na bazie moim nader skromnych doświadczeń z web dewelopmentem – że zupełnie zasłużenie dzierży on palmę pierwszeństwa w swojej kategorii. Co więcej: uważam, że w przewidywalnej przyszłości to się raczej nie zmieni. Za jego sukces odpowiada bowiem dokładnie to, co sprawiło, że również mój blog przez pierwsze miesiące był właśnie na WordPressie posadowiony, czyli bardzo niski próg wejścia przy naprawdę dużych możliwościach.
Dlatego też do WordPressa, jako określonego narzędzia, w żadnym razie nie mam emocjonalnego stosunku. Tym co może faktycznie mnie irytuje w jego kontekście, to fakt, że zagarnął on aż taki kawał Internetu, ponieważ ponad 40% światowych witryn na tym CMS stoi (mam wrażenie, że w Polsce te statystyki mogą jeszcze “lepiej” wyglądać). I znowu muszę coś doprecyzować zanim ruszę dalej: problemem w tym wypadku nie jest sama popularność WordPressa jako takiego, ale jakieś przemożne przekonanie, że w przypadku osób indywidualnych oraz małego – a czasem też trochę większego – biznesu innego świata poza WordPressem nie ma. Dlatego potem mamy tysiące witryn w rodzaju “wizytówki” firm czy inszego portfolio, które nie posiadają żadnej dynamicznej treści lub nawet najprostszego formularza kontaktowego, a które mimo to na WP stoją. Przez to działają one wolniej, mają paskudny kod, bo powstały przy pomocy jakiegoś Elementora, a przy tym trzeba pamiętać o ciągłych aktualizacjach milionów użytych wtyczek.
Dlatego mnie osobiście cieszy pewnego rodzaju ożywienie w obszarze generatorów stron statycznych, ponieważ bez wątpienia ułatwiają one tworzenie witryny, a zwłaszcza jej późniejsze utrzymanie czy rozwijanie. Problem polega na tym, że te najpopularniejsze w rodzaju Gatsby, Hugo czy Jekylla nie są pomyślane jako narzędzie dla domorosłego “specjalisty” w rodzaju piszącego te słowa. Taki użytkownik chciałby jak w WordPressie wybrać motyw, coś tam w nim poprzestawiać, a następnie mieć w miarę swobodny dostęp do zamieszczanych tam treści za pomocą jakiegoś panelu administracyjnego.
I to jest ten moment, kiedy od marudzenia made in Poland przechodzę do swego rodzaju zachwytu, a imię jego Publii. Myślę, że istotę tego ostatniego rozwiązania dobrze oddaje określenie, którym reklamują go jego twórcy, czyli “CMS stron statycznych”. Jeśli mam być szczery, to chyba nie ma w tym sformułowaniu ani krzty przesady, choć od razu należy dodać, że nie jest to CMS w rodzaju WordPressa. Znacznie mu bliżej do Ghosta, jeśli chodzi pewną ogólną filozofię, sposób organizacji pracy, jak i podstawowy obszar zastosowań. Mając to na uwadze myślę, że twórcy Publii nie obraziliby się zanadto, gdybym napisał, że na tym etapie rozwoju projektu jest to fajny silnik, przy pomocy którego możemy rozwijać własnego bloga w zaciszu domowym.
Natomiast idea całości jest genialna w swojej “oczywistości”, choć w tym miejscu proszę wziąć poprawkę na fakt, że po prostu cały czas mam bardzo małą wiedzę w tym zakresie, więc zapewne w dużej części z tego bierze się moja ekscytacja tą koncepcją. Całość sprowadza się do tego, że na naszej lokalnej maszynie instalujemy aplikację Publii, w ramach której następnie tworzymy projekt naszej witryny. W kolejnym kroku wybieramy motyw dla naszej strony oraz konfigurujemy połączenie z naszą usługą hostingu, dzięki czemu na bieżąco będziemy mogli modyfikować zawartość naszej witryny, czyli w locie przesyłać na serwer chociażby nowe posty czy wszelkie inne dopuszczalne modyfikacje. W związku z tym największym plusem w stosunku do tradycyjnych CMS-ów jest fakt, że pracujemy na własnej maszynie lokalnej, co zazwyczaj podnosi komfort pracy, jeśli chodzi chociażby o responsywność narzędzia. Oczywiście dochodzą do tego wszystkie zalety znane z generatorów stron statycznych, czyli na nasz serwer trafia gotowy, “skończony” kod HTML, dzięki czemu nie ma potrzeby obciążać naszego serwera działaniem baz danych czy samego CMS-a.
Choć uważam, że takie podejście do tworzenie stron, które są ukierunkowane na udostępnianie treści pisanych, jest idealnie skrojone pod domorosłych blogerów, to nie mam złudzeń, że przynajmniej w tej grupie użytkowników Publii odrobinę uszczupli szeregi użytkowników WordPressa. Wynika to niestety z większego progu wejścia, jaki staje przed potencjalnymi użytkownikami tego narzędzia. Chociaż sama obsługa aplikacji jest raczej banalna, to wyjście poza dostępne motywy lub znacząca ich modyfikacja wymaga już pewnego przygotowania, o poziomie złożoności do tego, co prezentowałem dla Ghosta (z resztą tutaj też jako język znaczników wykorzystywany jest Handlebars). Co więcej w przypadku hostingu współdzielonego, który jest chyba najpopularniejszym rozwiązaniem dla tego rodzaju stron (przynajmniej u nas), dostawcy zazwyczaj dbają o to, by bez problemu większego uruchomić gotową instancję WordPressa. Tutaj bez chociaż odrobiny konfiguracji na serwerze się nie obejdzie. Tym samym nie jest to rozwiązanie dla każdego, a już na pewno nie dla statystycznego Kowalskiego.
Oczywiście to nadal rozwiązanie niszowe w skali całego Internetu, ale patrząc na dostępną roadmapę jego twórcy chyba nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, zwłaszcza, że plany na ten rok są dość ambitne.
Tym niemniej przyznam, że na ten moment nie zdecydowałbym się na przesiadkę na Publii, mają świeżo w pamięci migrację z WordPressa na Ghosta. Zwłaszcza, że na mojej liście tematów i projektów do ogarnięcia zaczyna brakować miejsca, zaś czasu nie starcza nierzadko na napisanie prostego tekstu. Jednakże będę się bacznie przyglądał temu projektowi, zwłaszcza że to dziecko dwóch programistów znad Wisły, co naturalnie wpływa na poziom sentymentu piszącego te słowa.